Człowiek oświecenia w Michorzewie


Dodano: 26 listopada 2023

Zwiedzający przykościelny cmentarz w wielkopolskim Michorzewie z pewnością zatrzyma się z czcią przy otoczonym troską potomnych grobie Emilii Sczanieckiej (1804-1896). Kiedy jednak będziemy kontynuować zwiedzanie i staniemy przed posadzonym w 1919 roku Dębem Niepodległości, trudno nie dostrzec przypominającego obelisk okazałego nagrobka pokrytego tekstem sławiącym na cztery strony świata liczne zasługi spoczywającego pod nim zmarłego. Postępująca erozja piaskowca utrudnia odczytanie niektórych konkretnych kwot przeznaczonych na rzecz szkół, ubogich uczniów, sierot czy przygotowujących się do kapłaństwa kleryków. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy tu do czynienia z dość kuriozalnym i pretensjonalnym upamiętnieniem zasług.

Kim był zmarły, któremu wystawiono ten intrygujący pomnik?

Wyryte w zzieleniałym piaskowcu litery informują, że spoczywa tam „Xiądz Sebastyan Witkowski, Kanonik Gracyalny Chełmiński, Pleban Miechorzewski”.

Nagrobek ks. Sebastiana Witkowskiego na cmentarzu w Michorzewie
Fot. J. Grzeszczak

Tajemniczo brzmiący przymiotnik „gracyalny” informuje czytelnika, że ksiądz Witkowski należał do grona tzw. kanoników nadliczbowych, czyli mających urząd w kapitule, ale bez prebendy.

Z nagrobka dowiadujemy się również, że nasz bohater urodził się w 1756 roku w Raszkowie i był „Prawdziwym Przyiacielem Ludzkości i Oświaty”, co po raz kolejny pobudza ciekawość zwiedzających michorzewski cmentarz. Odpowiedź na piętrzące się zapytania niosą, miedzy innymi, XIX-wieczne wielkopolskie czasopisma.

W dodatku do numeru 101 „Gazety Wielkiego Xięstwa Poznańskiego” z 17 grudnia 1825 głos zabrał mianowany w tym samym roku naczelny prezes prowincji poznańskiej Johann Friedrich Theodor Baumann (1768-1830). Choć awans Baumanna, który zastąpił na tym stanowisku dotychczasowego prezesa Josepha von Zerboniego di Sposetti, był znakiem narastających wówczas w Prusach tendencji antyliberalnych, to jednak nowo mianowany pruski urzędnik uznał za stosowne zabrać głos w sprawie zmarłego właśnie polskiego i katolickiego duchownego:

„Na dniu 30 Listopada r.b. rozstał się z tym światem W. JXiądz Sebastyan Witkowski, Proboszcz Michorzewski.

Przykładna gorliwość w pełnieniu powinności ważnego urzędu Plebana, skuteczne opiekowanie się powierzoną iego pieczy trzodą, a osobliwie staranie o rozkrzewienie przyzwoitego dla młodzieży oświecenia, i ciągłe poświęcenie się dla dobra ludzkości z uszczupleniem własnych potrzeb, ziednały mu powszechny szacunek i poważanie, które do naywyższego stopnia posunęły rozporządzenia ostatniey iego woli.

Dogadzając życzeniom moim, udzielił mi ieden z bliższych zmarłego znajomych wiadomości, które tu przyłączam, nie dla tego, abym ie miał za potrzebne do zachowania w należnem poszanowaniu pamiątki zgasłego męża, lecz jedynie dla okazania wdzięczności moiey, którey rzadkie iego zasługi są godne. Poznań dnia 16 Grudnia 1825”. Tyle naczelny prezes Baumann.

Aprobata pruskiego urzędnika dla poczynań księdza, zmierzających do „młodzieży oświecenia”, wydaje się jak najbardziej zrozumiała.

W zamieszczonym w tym samym numerze „Gazety Wielkiego Xięstwa Poznańskiego” wspomnieniu pośmiertnym czytamy, że „X. Sebastyan Witkowski urodził się „z ubożuchnych rodziców stanu mieyskiego”. Po studiach w seminarium duchownym w Poznaniu i święceniach kapłańskich pracował jako wikariusz w podpoznańskich Komornikach, „[…] lecz wkrótce wezwany do zacnego domu Sczanieckich, oddał się wychowaniu Łukasza Sczanieckiego, Starościca Średzkiego, i przelawszy w niego swe cnoty, zapalił w nim chęć do usług krajowych, które pełnił iako Sędzia Pokoiu Poznański i byłby się stał użyteczniejszym narodowi, gdyby go zawczesna śmierć nie była zabrała”. Osoba zmarłego w 1810 roku „Starościca Średzkiego”, ojca Emilii Sczanieckiej, sprawia, że wracamy w okolice znanego nam już Michorzewa. Ks. Witkowski musiał zdobyć zaufanie jego matki Anastazji ze Skórzewskich Sczanieckiej, która – jak czytamy we wspomnieniu – uznała go niemal za członka rodziny, wystarała się dla niego o altarię w Dusznikach, a następnie parafię w Michorzewie, gdzie na przełomie XVIII i XIX wieku ta bogata, energiczna i pobożna wdowa po staroście średzkim Sylwestrze Sczanieckim ufundowała nowy piękny kościół.

Anastazja ze Skórzewskich Sczaniecka
Portret z kościoła parafialnego pw. Najświętszej Maryi Panny
i Wszystkich Świętych w Michorzewie
Fot. J. Grzeszczak

Nowy proboszcz „zaiął się czynnie pełnieniem plebańskich obowiązków, a przekonany, że oświecenie nie iest z pobożnością, ani z życiem pracowitem włościańskiem niezgodne, ale, że owszem iest naylepszą rękoymią pobożności, i ułatwieniem prac rolniczych, przy pouczaniu owieczek swoich prawideł wiary, założył szkołę parafialną, zakładaiąc tem samem kamień węgielny przyszłego szczęścia włościan swey parafii w kształceniu rosnącego pokolenia […] Wytrwaniem i stałością pokonał i przesądy i przekąsy, na których nie zbywało, i miał w starości pociechę, że niemasz nikogo w Parafii Michorzewskiey, któryby, ieżeli za pasterstwa Witkowskiego z niemowlęctwa wyszedł, nie umiał czytać, pisać i rachować i nie znał gruntownie prawideł wiary. Nieograniczał on swey staranności na samey tylko szkole Michorzewskiey, ale założywszy za pomocą zacnego mieyscowego Dzierżawcy i swego przyjaciela W. Kazimierza Radońskiego szkołę w Rudnikach, wsi swoiey parafii, podobnie jak i Michorzewską się opiekował, i coraz to bardziey zasmakowawszy sobie w tak chlubney dla Duchownego pracy, własnym kosztem urządził szkoły elementarne w obcych wsiach, Wąsowie, Chraplewie i Brodach, w których po opatrzeniu ich książkami i sprzętami szkolnemi, sam nauczycieli na pierwsze lata z własnego opłacał maiątku. Rostropny i baczny w świadczeniu dobrodzieystw, acz do nich był skory, nie dążył przecież do wyprowadzania dzieci włościańskich z ich stanu, iednakże, gdy w którem postrzegł celuiące przymioty, obiecujące talent, chętnie na dalsze iego w szkołach wyższych wykształcenie łożył, i iuż nie ieden służy swey oyczyznie z pożytkiem w stanie tak duchownym iako i cywilnym; kilku innych, których w tuteyszych utrzymywał szkołach, osieroconych przez śmierć iego zostało, ale iednych testamentem zabespieczył, innych los przez nadaną obszerną Exekutorom władzę, zapewnił. Takie było ciągłe siedemdziesięcioletnie życie tego szanownego Kapłana”.

Pogrzeb zmarłego w ostatnim dniu listopada 1825 roku proboszcza odbył się pięć dni później, a żałobnym uroczystościom w kościele w Michorzewie przewodniczył wikariusz kapitulny archidiecezji poznańskiej ks. Teofil Wolicki.

„Poniósł z sobą do grobu zacny i poczciwy Witkowski miłość ludu wieyskiego, szacunek obywateli i poważanie Duchownych, bo swą skromnością iednał sobie wszystkich serca, a skwapliwością w przysługach zmuszał do przyjaźni i przywiązania ku sobie. Byli wprawdzie, acz ich bardzo mało, i tacy, którzy surowi bardziey dla innych, iak dla siebie, zarzucali Witkowskiemu zbytnią skrzętność i oszczędność, ale ci, gdy się dowiedzą, na iakie cele owoce swey oszczędności przeznaczył i iakie obowiązki na Exekutorów testamentu swego względem tego, czemby niebył zarządzał, włożył, z zapłonieniem zawołać będą musieli: Nos insensati vitam illius aestimabimus insaniam et finem illius sine honore et ecceSap. V.4 (To ten, co dla nas – głupich – niegdyś był pośmiewiskiem i przedmiotem szyderstwa: jego życie mieliśmy za szaleństwo, śmierć jego – za hańbę – Mdr 5, 4)). O któżby nam to dał, abyśmy mieli więcey tego rodzaiu oszczędnych!”.

Ze wspomnień ks. Pocharda dowiadujemy się, że starościna Anastazja, rodzona siostra jego chlebodawcy Józefa Skórzewskiego, darzyła go wielką sympatią. Z radością gościła księdza w swoim Wąsowie i obdarowywała go rozmaitymi upominkami. Podczas jednej z takich wizyt, we wrześniu 1820 roku, francuski duchowny spotkał się z księdzem Witkowskim. Oto jakie wrażenia wyniósł z tego spotkania:

„Pomimo nalegań pani starościny, która chciała, bym został u niej dwa tygodnie, wyjechałem z Wąsowa piętnastego [września]. Kiedy ksiądz kanonik Witkowski dowiedział się, że przebywam w Wąsowie, przyjechał do nas konno, by mnie zobaczyć, i obiecałem mu wtedy, że wyjeżdżając wpadnę do Michorzewa, gdzie był proboszczem. Zajechałem więc do niego, ale nie zastawszy go na plebanii, udałem się do kościoła, gdzie właśnie rozpoczynał mszę. Wszedłem dokładnie w chwili, gdy wychodził z zakrystii i kierował się do ołtarza. Byłem bardzo zdziwiony, że w tym wiejskim kościele dwie trąbki swoim ostrym dźwiękiem oznajmiały rozpoczęcie mszy. Po fanfarach zabrzmiała muzyka instrumentalna, grana na skrzypcach, flecie poprzecznym, dwóch klarnetach i małym bębnie. Muzyka ta stanowiła akompaniament śpiewu nauczyciela szkolnego, który wykonywał pieśni w języku polskim. Bęben był tak dziwacznie przystrojony i grał tak mało rytmicznie, że nie mogłem tego zaaprobować. Po zakończeniu mszy dwie trąbki odezwały się ponownie, ogłaszając koniec eucharystycznej ofiary. Udałem się do zakrystii, gdzie zauważyłem różnokolorowe szaty: niebieskie, czerwone i szare, w które ubierane są dzieci z chóru z okazji różnych uroczystości kościelnych. Kiedy stamtąd wychodziłem, proboszcz pokazał mi jeszcze rozmaite instrumenty muzyczne wiszące na hakach na chórze, obok organów. Nad nimi zaaranżowano balkon dla trzydziestu młodych muzyków tak, by mogli wygodnie grać. Kiedy proboszcz wznosił tę konstrukcję, naruszył fryz na chórze, co zasmuciło panią starościnę, która mówiła mi o tym z dezaprobatą.

Chór muzyczny
w kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny
i Wszystkich Świętych w Michorzewie
Fot. J. Grzeszczak

Kiedy rozmawiałem z proboszczem o muzykach, powiedziałem mu wprost, że lepiej by było, gdyby zrezygnował z bębna z powodu błazeńskiego stroju, jaki ma na sobie dobosz. Poza tym ten wojskowy instrument wywołuje złe wrażenie i tylko rozprasza wiernych, nie służąc poszanowaniu liturgii i pobożności, wręcz przeciwnie – sprzyja wybuchom śmiechu i przejawom braku czci w świętym miejscu. Nie wiem, czy posłucha moich rad. Wszelkie wydatki, jakie ponosi na ten cel – a stać go na to – z powodu źle ukierunkowanego zapału i troski o dobro dzieci z parafii, sprawiają, że – jak się tutaj mówi – proboszcz dziecinnieje. Jako inspektor szkół elementarnych z okolicy miał zamiar skłonić wszystkie pobliskie szkoły do naśladowania swojej, w której kazał najpierw uczyć dzieci różnego rodzaju prac ręcznych, takich jak wyplatanie koszy wiklinowych, robienie skarpet i kapci, obsługa pługa i innych narzędzi rolniczych. Ta nauka była godna pochwały, ale zastąpienie tej odpowiedniej dla chłopów działalności muzyką naraziło proboszcza na krytykę ze strony rozsądnych ludzi, co niezbicie dowodzi, że źle ukierunkowana gorliwość łatwo schodzi na manowce”.

Jak widzimy, to niepublikowane dotychczas świadectwo na temat „Prawdziwego Przyiaciela Ludzkości i Oświaty” z Michorzewa bynajmniej nie wycisza kontrowersji, jakie towarzyszyły jego działalności.

Jan Grzeszczak