Cura animarum w Kretkowie (1811-1812)
Parafia Kretków została erygowana w średniowieczu, najprawdopodobniej w drugiej połowie XIV wieku, jako jedna z wielu wiejskich wspólnot parafialnych archidiecezji gnieźnieńskiej. Obecny murowany kościół został wzniesiony w 1802 roku na miejscu poprzedniego drewnianego staraniem starosty Józefa Skórzewskiego, który kilka lat wcześniej zatrudnił księdza Pocharda w charakterze wychowawcy i nauczyciela swoich synów. Skórzewscy nabyli dobra kretkowskie od rodziny Radolińskich w 1798 roku i w ten sposób starosta Józef stał się kolatorem miejscowego kościoła. Sprawowanie związanych z tą funkcją obowiązków rozpoczął z rozmachem, wznosząc nową murowaną świątynię; z pewnością skromniejszą, ale w wielu szczegółach podobną do tej, którą ufundowała w swoim Michorzewie jego rodzona siostra Anastazja ze Skórzewskich Sczaniecka.
Na przełomie XVIII i XIX wieku duszpasterze parafii zmieniali się w Kretkowie dość często, czego przykładem jest sytuacja, do jakiej doszło jesienią 1811 roku, kiedy tamtejszy komendarz, dominikanin Gundysław Kowalewski opuścił parafię, nie informując o tym kościelnych przełożonych. W październiku tego samego roku ksiądz Pochard po powrocie z Warszawy stanął przed bardzo trudnym i niewdzięcznym zadaniem:
Po powrocie z przykrością dowiedziałem się, że ksiądz dominikanin, który był komendarzem w Kretkowie, opuścił ten kościół, nie uprzedzając o tym dziekana, i przeniósł się do innej diecezji. Zaskoczony takim postępowaniem, poczułem się bardzo zakłopotany, gdyż pani Starościna była jeszcze w Prusach, a ja nie znałem żadnego księdza, który mógłby go zastąpić. Postanowiłem odprawiać msze w niedziele i święta, ale ponieważ było zaplanowanych kilka ślubów, napisałem list do konsystorza w Gnieźnie, któremu podlega ten kościół, aby udzielił komuś prawa błogosławienia małżeństw i sprawowania innych funkcji kościelnych, a on do opieki nad tą parafią wyznaczył właśnie mnie. Przyjąłem tę funkcję z niechęcią, ale w nadziei, że wkrótce zostanę uwolniony od brzemienia, ciężkiego dla obcokrajowca, którego sposób sprawowania sakramentów jest nieco inny niż większości księży tego kraju. Zwróciłem się do arcybiskupa gnieźnieńskiego Ignacego Raczyńskiego o wyznaczenie księdza, który mógłby opiekować się małą parafią w Kretkowie, a jako że sufragan był tego dnia w domu, powiedział mi, że powinienem się z tym zwrócić do niego. Niestety nie otrzymałem żadnej innej odpowiedzi, jak tylko tę, że mógłbym oskarżyć księdza, który opuścił parafię bez wcześniejszego powiadomienia konsystorza, oraz że sam powinienem poszukać księdza, który mógłby mnie zastąpić, jeśli tylko zostanie zaakceptowany.
Dowiedziałem się, że komendarz parafii w Pogorzelicy, której podlega Komorze, mógłby objąć to stanowisko, zaprosiłem go więc i zaproponowałem przejęcie opieki nad parafią. Po wielu rozmowach na ten temat powiedział mi, że mógłby przyjąć propozycję pod warunkiem, że pani Starościna zgodzi się powołać go na proboszcza tej parafii w przyszłym roku. Jako iż wiedziałem, że jego maniery nie podobają się zbytnio Pani, a ponadto zbyt wiele domagał się od parafian, którzy prosili go o metryki chrztu i inne dokumenty, odpowiedziałem mu, że zapytam o to panią Starościnę. Odpowiedź nie była pozytywna, musiałem więc przyjąć na swoje barki ciężar posługi i nie mam nadziei, że uwolnię się od tego brzemienia, które wymaga, bym we wszystkie niedziele i święta jechał milę od mojego miejsca zamieszkania, a czasem nawet wiele razy w ciągu tygodnia, abym przyzwyczaił się do głoszenia kazań w obcym języku, a przede wszystkim słuchał spowiedzi, zawsze obawiając się, czy penitenci nie posługują się wyrażeniami metaforycznymi, by wyrazić najcięższe grzechy.
Na początku Wielkiego Postu kapelan Zbytniewski z Czermina, dowiedziawszy się, że szukam księdza do parafii w Kretkowie, przyjechał do mnie i ku mej ogromnej radości zaoferował mi posługę w tym kościele. Powiedział, że nie ma żadnych listów z rekomendacjami, ale sam będzie siebie rekomendował. Udałem się do arcybiskupa, aby poszukać informacji na temat tego księdza, należącego do archidiecezji gnieźnieńskiej. Arcybiskup odpowiedział, że nie ma nic przeciwko niemu, dziekan i proboszcz z Broniszewic, jego sąsiedzi, do których również się zwróciłem, powiedzieli mi dokładnie to samo, podzieliłem się zatem moimi odkryciami z panią Starościną. Ucieszyła się, gdyż niemal tak jak ja pragnęła, bym był wolny, tym bardziej że przez cały czas, gdy byłem obciążony obowiązkami w Kretkowie, nie mogłem wyjechać w żadną podróż. Zaraz po jej powrocie napisałem do księdza Zbytniewskiego, aby przyjechał uzgodnić z Panią wszystkie szczegóły. Niestety posłaniec z listem zastał księdza w łóżku tak poważnie chorego, iż zacząłem się obawiać, że nie zostanę zbyt szybko przez niego zastąpiony. Na szczęście w czasie Wielkiego Tygodnia wyzdrowiał i mógł przyjechać do pani Starościny podpisać kontrakt. Gorąco pragnąłem, aby mógł od razu przejąć opiekę nad parafią, ale on powołując się jeszcze na swoją chorobę, zobowiązał się przyjechać na probostwo w środę po Wielkanocy. Zmuszony do dalszej posługi w parafii w czasie Wielkanocy, zadowoliłem się odłożeniem spowiedzi aż do czasu przyjazdu nowego kapłana i z dniem 1 kwietnia 1812 roku całkowicie zdjęto ze mnie brzemię, które nosiłem przez sześć miesięcy.
Ksiądz Pochard nie ukrywa trudności, jakie napotkał w Kretkowie w sprawowaniu tego, co oddawano wówczas za pomocą łacińskiego terminu cura animarum. Księgi metrykalne parafii Kretków w zbiorach Archiwum Archidiecezjalnego w Gnieźnie dają wgląd w skalę tych trudności. Pierwszym dzieckiem, jakie guwerner ochrzcił 17 listopada 1811 roku in absentia Pastoris, czyli pod nieobecność duszpasterza parafii, był urodzony pięć dni wcześniej Andrzej Szczygieł, syn Łukasza i Elżbiety. Rzut oka na zapis aktu, dokonany ręką księdza Pocharda, pozwala ujrzeć oczyma wyobraźni spotkanie francuskiego księdza z prostymi rodzicami niemowlęcia, z pewnością analfabetami, a ich nazwisko Szczygieł może wręcz przywoływać w tym kontekście na myśl znany epizod z kultowej polskiej komedii:
Zerniki. Anno 1811 die 17 9bris Ego, Claudius Antonius Pochard Presbyter, in absentia Pastoris baptizavi infantem masculum nomine Andream filium Laboriosi Lucae et Elzabeth Szcziglow legitimorum conjugum natum 12a die novembris in villa Zerniki. Patrini fuere Stanislaus Gurcza et Katarina Szymkowna virgo de Zerniki.
Chrzty nie były jedynymi niespodziankami, jakie czekały na francuskiego guwernera w Kretkowie. Tego samego dnia pobłogosławił związek małżeński dwojga wdowców: Kazimierza Szcześniaka z wioski Chwałów, należącej wówczas do sąsiedniej parafii Pogorzelica, i Julianny Godzińskiej z Żernik:
Zerniki. Anno 1811 17 mensis 9bris Ego Claudius Antonius Pochard Presbyter designatus ab officio sub datta 10a 9bris ad sacramenta administranda, in ecclesia Kretkowiensi benedixi matrimonium inter Kasimirum Czeszniak viduum ex Chwalowa et Julianam Godzinskam viduam ex Zerniki praemissis tribus bannis a canonibus praescriptis. Testes fuere Stanislaus Haisiak et Sebastianus Szczepanski uterque ex Zerniki.
Pan młody występuje w akcie pod nazwiskiem „Czeszniak”, co sugeruje, że guwerner borykał się z takimi samymi trudnościami, jakie napotkał podczas spisywania aktu chrztu Andrzeja Szczygła z Żernik. Jeżeli nie dysponował żadną wcześniej sporządzoną przez poprzednika notatką, w której pojawiłoby się nazwisko pana młodego, to poprawne zapisanie w księdze tego występującego w Polsce nazwiska było nie lada wyzwaniem, a ponadto panujący wówczas wśród chłopów analfabetyzm uniemożliwiał jego przeliterowanie. Chwałowo (obecnie Chwałów) było niewielką osadą położona w bezpośredniej bliskości rzeki Prosny i należało do dóbr Skórzewskich, których centrum znajdowało się w Komorzu, gdzie guwerner mieszkał. Mieszkańcy Chwałowa o nazwisku Szcześniak występują tam od co najmniej drugiej połowy XVIII wieku, co potwierdzają księgi metrykalne parafii Pogorzelica.
Jan Grzeszczak
Tłum. Renata Wilgosiewicz-Skutecka